Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do papieża! Godzina audjencji minęła dawno, a ja nie mam audjencjonalnego biletu.
Istotnie widzieć papieża o tej porze, zdawało się niemożliwością, zwłaszcza, że Piotr II przywrócił w części dawny ceremoniał Watykanu. Ale zaledwie wymieniła nazwisko, szmer przebiegł wśród służby i urzędników, obecnych w sali.
— Jaki zbieg okoliczności! — szeptano. — Ojciec święty nakazał właśnie, by po nią posłano do klasztoru.
Wezwano ją bezzwłocznie. Piotr II siedział w gabinecie, odznaczającym się tą samą zakonną prostotą, jaka cechowała mieszkanie kardynała Colonna Orsini. Był widocznie wzruszony. Gdy weszła, wyciągnął do niej rękę.
— Bóg mi cię zsyła! — zawołał. — Wielkie rzeczy są ci przeznaczone, córko!
— Mnie? — westchnęła zdumiona, osuwając się na kolana. — Skądże to? Jestem tak słabą! I sądziłam, żem stworzona do klasztornego zacisza...
— Nie wiedziałaś, do czegoś stworzona! Mnie o tem oświecił Pan. A ty — nie słyszałażeś Jego głosu?
— Słyszałam głos, i jakaś siła, mocniejsza nad wolę, przywiodła mnie do stóp twoich.
Papież głową skinął.
— To właśnie! Bóg cię woła i musisz śpieszyć. Pójdziesz tam, gdzie gotuje się rozstrzygający bój między krzyżem a fałszywem