Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechnęła się niemal wesoło.
— A jeśli ja sama zechcę poświęcić się dla twego Chrystusa, czyniąc go moim?
Jemu teraz rozjaśniło się oblicze. Cała gorącość jego młodej wiary uderzyła weń, stawiąc mu przed oczy obraz ukochanej kobiety, oddającej krew swą za wspólną wiarę i wstępującą wraz z nim na niebiosa.
— Chciałażbyś umrzeć razem? — szepnął.
Potrząsnęła głową.
— Jestem gotowa umrzeć, — rzekła z mocą. — Ale chcę i muszę żyć. I ty ze mną!
Straffordowi znów przygasły rozjaśnione oczy. Ona jednak nie zauważyła tego, owładnięta tokiem własnej myśli.
— Czyż nie możemy uciec? Świat duży! Wprawdzie Gesnareh podbił wiele krajów, ale są i takie, których nie podbił. Włochy naprzykład! Tam przecie chrześcijanie są górą. A Edyta potrafiła się ukryć. Dlaczegóż nie potrafilibyśmy i my? Ty wszechwładny, to urządzisz. A schwytają nas, to i cóż? Zginiemy razem! Stawka warta głowy!
Promieniała, podobna znów do rozradowanego dziecka i do cudnej figurki z porcelany lub kości słoniowej. Strafford przestał już opierać się urokowi, jaki wywierała. Oczy jego szły za nią, pieszcząc się złocistemi puklami rozwianych włosów.
— Skryjemy się gdzieś w Sorrento albo na Capri, i przeczekamy burzę. To przecie nie potrwa długo. Będzie nas kąpał błękit nieba