Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musieli go chyba opanować księża i tylko patrzeć uczynią zeń swe narzędzie.
Strafford zaś dotrzymał słowa. Nazajutrz była niedziela; przyszedł przypatrzeć się, jak współwyznawcy Edyty modlą się. To, co obaczył, przejęło go do głębi. Szczere i silne przekonanie wywiera zawsze dodatnie wrażenie na bezstronnym widzu, ci ludzie zaś wywrzeć musieli wrażenie tem silniejsze, że wszyscy uważali się za skazańców, i wspólna ich modlitwa była przygotowaniem się na śmierć.
Parę godzin spędzonych między nimi nauczyło Strafforda więcej od długich studjów nad rozmaitemi wierzeniami. To już nie była teorja i książka: to było życie. Przed młodym uczonym rozwarły się widnokręgi nowe, których istnienia nie przypuszczał. Świat ten tak był od jego przypuszczeń odmienny, a tak zaciekawiający, tak pociągał i podnosił ducha!
Odszedł zamyślony i nazajutrz sam nie wiedząc jak, powrócił, a potem przychodził już codzień. Nie zapisując się uczęszczał na kursy katechumenów, słuchał przemówień kaznodziejów. Myśl o śmierci przestała narzucać mu się jako najprostsze rozwiązanie problematów życiowych i nie raziła go jako zaprzeczenie wartości życia. Znużony trudem rządów, fałszem własnego położenia i nikczemnością otaczających go ludzi, przychodził odświeżyć się w tej atmosferze spokoju i jasności