Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szego poświęcenia! — zaśmiała się panienka, wymykając się do przedpokoju.
— Złoto nie dziewczyna! — westchnęła panna Strafford. — Zal, że nie wszyscy ją oceniają.
— Do mnie pijesz? — uśmiechnął się brat. — Może i słusznie! Ale co na to poradzić? Dla ciebie Kalinka jest zawsze jeszcze tą dziewczynką, którą przygarnęłaś do kochającego serca po śmierci matki i dla której zrobiłaś tyle dobrego, że ją za to kochać będziesz do końca życia, zamykając oczy na to wszystko, co mogłoby miłości tej przynieść ujmę. Dla mnie niestety, jest ona córką swego ojca, przesyconą wpływami tego świata, który nie tylko nie jest moim, ale jest przeciwieństwem mojego i budzi we mnie nieprzezwyciężoną odrazę. Pomimo cały jej urok i pomimo całą sympatję moją dla niej wpływy te odczuwam w niej co chwila, a jeden taki zgrzyt wystarcza, by odrzucić mnie od Kaliny, bodaj na chwilę, za chwilę zaś przychodzi zgrzyt nowy... Jakże chcesz, Edyto, żebym w tych warunkach myślał o połączeniu się z nią nawet, gdyby to było skądinąd możliwe i zgodne z zamiarami papy Roztockiego? A przytem znasz moje zapatrywania na nierozerwalność małżeństwa. Nawet u chrześcijanina byłyby one w naszej epoce bardzo zacofane, tem bardziej u mnie, który nie jestem chrześcijaninem, ale bądź co bądź przekonania te są niezłomne, a cały klan Roztockich przyznaje się wprawdzie do chrześci-