Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biety jaśniały wiarą, jaką pokładała w swoim towarzyszu niedoli. Czuła się odważniejsza, bo wiedziała, że on jest odważny.
— Lubię ciebie taką, — rzekł.
I ciągle mówiąc, nie przestawał obserwować okna, spodziewając się, że lada chwila dziryt wpadnie do wnętrza wśród brzęku rozbitych szyb.
— Jesteśmy teraz w pułapce! Mogę to powiedzieć głośno, bez obawy przestraszenia ciebie, bo mnie nie rozumiesz! Eskimos nierówny Eskimosowi. Jedni, jak Nunatalmuci, lub inne jakieś plemię, są to ludzie dobrzy. Ale Kogmollokowie są to wierutni bandyci. Z powodu swojej zręczności w nastawianiu sideł, zasadzek i wilczych dołów, są gorsi niż dzicy z Filipin. Ścigali was po tropie, ciebie i Brama, od najdalszej północy i Bóg wie, co dałbym za to, że Bram nie wróci z polowania na renifera. Może już w tej minucie leży przeszyty dzirytem.
Kiedy tak mówił, Cecylia uśmiechała się do niego nieustannie. Zrobiła ruch, jak gdyby chciała zbliżyć się do okna. Zatrzymał ją i w tej samej chwili rozległy się w ogrodzeniu dzikie ujadania wilków. Ubłagawszy ją spojrzeniem, aby została przy stole, sam zbliżył się do okna.
Wilki zgromadziły się koło bramy ogrodzenia, mającej zakratowane okno i raz po raz skakały ku jodłowym belkom, które ich więziły. Między chatą a palisadą ogrodzenia leżał na śniegu drugi trup wilka. Eskimosi urządzili zapewne zasadzkę na Brama i sądzili, że młoda kobieta znajduje się w chacie sama. Ponieważ lękali się wilków obłąkańca, postanowili wytępić je kolejno razami dzirytów.
Kiedy Filip przypatrywał się, nad palisadą pojawiła się głowa i para ramion, potem wynurzyła się ręka i dziryt,