Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Filip wiedział, że Eskimosi ryją podobne ślady, gdy pełzają na brzuchu, chcąc podejść śpiącą, dziką zwierzynę. W ten sposób otrzymał Blake w stosownej chwili pomoc. Dwaj ludzie, których odmienne ślady widniały na śniegu, pełzając na rękach i kolanach, wymknęli się z powrotem.
Cecylia zbliżyła się do Filipa ze strzelbą w ręce. Podobnie jak on przypatrywała się z trwożną ciekawością wymownym śladom, wyrytym na śniegu. Filip, który czuł się winny, był teraz zadowolony, że on i młoda kobieta nie mówią tą samą mową, i że Cecylia nie może go wypytywać o tę niepokojącą inwazję inaczej, jak wzrokiem.
Odebrał jej z rąk strzelbę i wsunął rewolwer do futerału. W razie napadu Eskimosów, którego należało się wkrótce spodziewać, strzelba będzie skuteczniejszą na dalszą odległość. Kogmollok, który uwolnił Blakea, musiał mieć w pobliżu lub nieco dalej swoich towarzyszy
Ucałował szybko ciepłe usta Cecylii i uścisnąwszy ją krótko, posadził ją na sanki. Niestety, zbyt dobrze zrozumiała, o ile pogorszyło się ich położenie. Potem udał się do psów i zbudził je.
Mimo zmęczenia i wyczerpania usłuchały jego rozkazu i pociągnęły zaprzęg. Sanki ruszyły. Długi bat świsnął groźnie nad ich grzbietami, smagnąwszy je lekko i sanki pognały szybciej.
Ukazał się księżyc, otoczony opalizującą mgłą, która opadała na ziemię i niemal zakrywała teraz podwójny brzeg rzeki. Sanki pędziły prosto lodowatym śladem. Filip biegł obok psów i prosił żarliwie Boga, aby Eskimosi nie pokazali się przed świtem.
Ważąc naprzód bieg wydarzeń, spodziewał się, że przybędą cało do chaty, o której mówił Blake, a do której schronił się ojciec Cecylii. Skoro znajdzie się tam będzie się bronił, a gdy go napadną, pierwszy swój strzał wy-