Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z Oceanu Lodowatego, — mówiła, — i zatoki Couronnement dostaliśmy się na tę rzekę. U ujścia tej rzeki wysadził nas statek. Płynęliśmy, płynęliśmy...
Kilkakrotnie powtarzała nazwę rzeki: Cooper-Mine!
Filip skinął potwierdzająco głową.
Wzruszenie Cecylii wzrastało. Głos jej był gwałtowny i głuchy. U trzeciej prawie części biegu rzeki narysowała krzyżyk. Tutaj napadli ich Kogmollokowie. Ołówek jej narysował walkę. Pobici, jęli uciekać, daleko od Cooper-Mine, potem wrócili i odbyła się druga walka. Wtedy to pojawił się Bram Johnson i zabrał ją ze sobą. Ale poza nią, w miejscu przez nią wskazanym, pozostał jej ojciec.
Father! Father!
Oto, co chciała przedewszystkim opowiedzieć Filipowi. Ojciec jej jest ciągle tutaj i żyje. Trzeba iść do niego.
Filip zrozumiał jej myśl. Ale był przekonany, że nieszczęśliwiec ten nie żyje już od dawna. Eskimosi nietylko zabili go z pewnością, ale pokrajali na drobne kawałki, jak to zwykli czynić z swoimi pochwyconymi wrogami. Świeżym przykładem tego jest Olaf Anderson i jego pięciu towarzyszy. Tych sześciu tęgich ludzi zginęło. Jakżeż ojciec Cecylii mógł się im oprzeć i uratować swoje życie?
Zresztą myśl młodej dziewczyny udania się powrotną drogą ku północy, nad wybrzeże Cooper-Mine, była niemożliwa i niewczesna. Przypuściwszy bowiem, że uda się im wymknąć z chaty przed powrotem Eskimosów, musieli szukać zbawienia w pośpiesznej ucieczce na południe i powrócić do chaty Piotra Breaulta. Ale, zapuszczając się na północ, bez broni, bez psa, bez sanek, to równało się samobójstwu.