Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

młodzieńca, a wzrok jego stawał się coraz radośniejszy i przyjaźniejszy.
— Zaliż Tamenund stał się znowu młodzieńcem? — zawołał wreszcie. — Oto Unkas syn Lenapy brat mój stoi przedemną! Powiedzcież mi, delewarowie, czy Tamenund spał w przeciągu stu zim?
Nikt nie odpowiadał, żaden głos nie przerywał uroczystej ciszy. Wreszcie Unkas zabrał głos i zaczął mówić.
— Cztery pokolenia jego plemienia żyło i umarło od czasu jak Tamenund z bratem swym Unkasem prowadził lud swój do walki. Wszyscy odeszli, tylko Czingaszguk i jego syn Unkas oglądają jeszcze blask słońca.
— A dlaczego brak was było tak długo przy ognisku plemienia! — spytał drżącym głosem patryjarcha.
— Gdyż monikanie chcieli mieszkać nad brzegiem jeziora w miejscu, w którem żyli i polowali ich ojcowie, a Lene Lenape odeszli w lasy pomiędzy huronów.
Mówiąc to, spojrzał na strzelca, który został spętany. Jednym susem skoczył ku niemu i rozciął jego więzy, poczem zaprowodził go przed Tamenunda.
— Ojcze — rzekł do niego — ta blada twarz to człowiek sprawiedliwy i przyjaciel delawarów. Makwasowie obawiają się go. Nazywamy go Sokolem Okiem. Jego strzelba nie chybia nigdy.
— Długa Strzelba — mruknął starzec do siebie.