Przejdź do zawartości

Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się naprzód i w języku huronów zwrócił się z przemówieniem do przybysza. Oczywiście z całej tej mowy major nie zrozumiał ani słowa.
— Czy żaden z braci moich nie mówi językiem swoich białych ojców kanadyjskich? — zapytał z kolei major po francusku.
Indjanie milczeli, ale z ich spojrzeń domyślił się Heyward, że go zrozumiano.
— Wielki biały ojciec kocha swoje czerwone dzieci kanadyjskie — mówił dalej major — i dlatego przysyła mnie tutaj. Wie on, że jesteście na ścieżce wojennej, a przeto nakazał mi, jako lekarzowi, abym się udał do czerwonych huronów i abym ich zapytał, czy nie mają w swoich wigwamach chorych, którzy potrzebowaliby pomocy.
Po tych sowach zapanowało długie milczenie, aż wreszcie wysunął się stary wódz i zaczął mówić łamaną francuszczyzną:
— Od kiedyż to blade twarze z Kanady malują swoje oblicza?
— Gdy wódz indyjski przybywa do białych ojców — odparł Heyward z wielką przytomnością umysłu — to zrzuca swoją odzież ze skóry bawolej i przywdziewa koszulę, jaką otrzymuje. Moi czerwoni bracia dali mi farb, a ja pomalowałem się na ich cześć.
Po tych słowach po chacie rozszedł się szmer zadowolenia i Heyward odetchnął z uczuciem ulgi. Jeden z czerwonych wojowników powstał, aby wygłosić mowę powitalną i właśnie otwierał usta, gdy od lasu