Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kacper nie mógł rozejrzeć — jął nań kiwać palcem. Pomimo przestrachu, popychany jakimś przymusem, Kacper postąpił ku niemu. Nieznajomy wabił go w stronę alei parkowej, gdzie było jeszcze ciemniej: paliły się tu słabo żółtym blaskiem rzadko rozstawione latarnie. Jednak chłopiec szedł tam, pociągany przez tą tajemniczą zjawę. Niewiadomo, co by zaszło, gdyby w tej chwili nie wyrwała się z poblizkiej gospody gromada pijanych wyrostków, która z hałasem otoczyła Kacpra i z figlów starała się pociągnąć go za sobą.
Na widok ludzi, nieznajomy cofnął się w krzaki i niebawem zniknął. Kacper z trudem wydarł się pijanej hałastrze i, dotarłszy do mostu, biegiem powrócił na wysepkę, gdzie stał dom Daumera. Nauczyciel z niedowierzaniem przyjął opowieść chłopca o widmowej postaci w płaszczu, która wabiła go tajemniczemi gestami.
— Ach! to twoja rozgorączkowana fantazja stworzyła widmo „nieznajomego kusiciela“.
— Nie! nie!... doszedłem doń blisko... Widziałem nawet jego żółte zęby...
— Dobrze! dobrze! ale idź i przebierz się... Czas najwyższy. Pani Behold czeka.
Przeszło półgodziny. Zniecierpliwiony Daumer poszedł do sypialni chłopca, znajdującej się na piętrze. Zdumiony był. Zastał go wprawdzie w stroju wieczorowym, ale... smacznie śpiącego w łóżku. Potrząsnął za ramię. Chłopiec spał jak zabity. Daumer zeszedł nadół.