Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyróżnił wzrokiem najjaskrawsze gwiazdy i wybitniejsze grupy z gwiazdozbiorów. Pragnął koniecznie dowiedzieć się, kto owe miljony swiatełek „zapalił na wieczór tam w górze.“
Gdy Daumer wyjaśnił mu, że palą się one wiecznie, lecz niezawsze są widzialne, młodzieniec przerzucił się wnet od radosnego zachwytu w stan ciężkiej zadumy; wreszcie jął szlochać.
— Co mu się stało? — szepnął Tucher na ucho nauczycielowi. Czyliżby już odczuł znikomość człowieka wobec wieczności gwiazd?
— Nie sądzę! — odparł Daumer. Poprostu nie widział jeszcze gwiaździstego nieba i nie doświadczył dobroci natury... Ale... nie zapomnij pan przyjść jutro do nas! — dodał, gdyż stanęli przy furtce ogrodu i wypadło się rozstać.

Nazajutrz Tucher spóźnił się nieco na zapowiedziany „seans“. Zdumiony był. W półmroku, panującym w pokoju, usłyszał monotonny głos Kacpra, odczytujący stronicę z Biblji, otwartą na chybił-trafił przez kogoś z obecnych. Goście na wyścigi wyrażali swoj podziw. Oczy chłopca, nazwyczajone do ciemności, zdawały się same być źródłami światła. Podobnież odróżniał bez błędu barwy z dość znacznej odległości.
Daumer oznajmił, że dokona teraz próby węchu. Okazało się, że ilekroć napełniono stojące o kilka kroków od chłopca, nieprzejrzyste naczynie winem, Kacper krzywił się boleśnie i uskarżał się na zawrót głowy. Nie było tu żadnych sztuczek. Ktoś podejrzywający zmowę napełnił za czwartym