Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Ten robak był w więzieniu tak samo jak ty!” — zauważył.
Chłopiec zamyślił się. Jest więc tylu więźniów, o których on nic nie wiedział. Odtąd wszelkie „wewnątrz“ było dlań więzieniem, Przypomniał cios, który otrzymał, gdy „Ty“ nauczył go poruszać konika. Od tej chwili we wszystkich rzeczach obcych marzyło mu się niebezpieczeństwo, które groziło ciosem. To jego bojaźliwe wyczekiwanie zdarzeń niezwykłych, sprzężone z radością ruchu, było rysem jego natury, budzącym zachwyt otoczenia.
Razu pewnego po deszczu zobaczył na niebie łuk tęczy. Promieniał. „Kto to robi?“ — Słońce! „Ależ słońce nie jest człowiekiem!“ Daumer odczuł, że żadne wyjaśnienia fizykalne nie zadowolnią malca. Musiał powołać się na Boga — „Bóg stworzył żywą i nieżywą przyrodę.“
Kacper zamilkł. Wyraz „Bóg“ brzmiał ciemno. Chłopiec tajemniczej istocie, która dźwignęła niebo i kryła się wszędzie, nadał niejasne rysy swego „Ty“, na którego plecach legła powała, który wyłonił się z mroku i zadał mu cios, karę za zbyt głośną mowę.
Wszystko dokoła było tajemnicą! Ruch gwiazd — szept wody — bieg strumienia — pęd wesoły obłoków — zjawianie się i znikanie zarysów chmur — a zwłaszcza przemijanie ludzi — ich bolesne miny, kłótliwe głosy, dziwaczny śmiech...
Ile trzeba doswiadczyć i nauczyć się!...
Kacper popadł w stan bolesnej zadumy. Zapalała się w nim jakowaś iskra — a wtedy nie widział