Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




Szyldknecht.

Maj tego roku był dżdżysty. W dni pogodne Kacper odbywał przechadzki z panią Kannawurf. Zaniedbał się na swoim urzędzie. Ku zgrozie kolegów mówił: „Znudziła mnie ta głupia pisanina.“
Nowy strażnik Kacpra był tak natrętny i uciążliwy, że pani Kannawurf uprosiła radcę Hofmana, zastępującego Feuerbacha, aby powierzył Kacpra wyłącznie jej opiece. „Zgoda! mam nadzieję, że pani go nam nie uwiedzie!“ — zażartował Hoffmann.
Ale wówczas Kwant tak jął dokuczać pupilowi, nastając na swoich instrukcjach, że pani Kannawurf przybyła zażądać odeń rachunku. Miała gest tak imponujący, że nauczyciel spokorniał wobec niej i zgiął się w ukłonach.
— Powiedz mi pan nareszczie, czy pan kochasz Kacpra?
— Ależ, łaskawa pani — tyle, ile na to zasługuje — odparł dwuznacznie.
— Mam nadzieję, że to znaczy „bardzo“ — bo trzeba być kamieniem, aby tego chłopca nie uwielbiać.
— Naturalnie! oczywiście! — bąkał.