Przejdź do zawartości

Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kach chłopca. Lord Stanhope sam pośpieszył wyjaśnić tę zmianę: „Wybacz, radco! ale... tak mi przykro, że nie mogę pomówić z Kacprem sam na sam.“ Radca czuł, że nie może odmówić prośbie gościa, aby wolno mu było przejechać się z chłopcem śród zamiejskich ogrodów. Oczywiście policjant pojechał z nimi, zająwszy miejsce z tyłu powozu.
Kacper poraz pierwszy mógł się wyskarżyć. Ale skarga brzmiała już tak, jak ukojenie. Świat był zły do obecnej chwili — teraz otwierało się niebo.
I szkoda było czasu na skargi. Należało pytać. Był przecie przy nim ktoś, co wiedział. Kacper śmiało, namiętnie zarzucił go pytaniami: „Kim jestem?! Gdzie mój ojciec?! Gdzie matka?!“...
Odpowiedzią było zakłopotanie i uścisk. „Cierpliwości, Kacprze! Za wiele byłoby mówić! Nie pora! Opowiedz mi raczej o swoich snach cudownych. Słyszałem coś o nich...“
I Kacper nie dał się prosić. Opowiadał w radosnem uniesieniu, co przeżył w marzeniach. Gdy jął mówić o matce, Stanhope drgnął. Tak mocno tulił chłopca, że ten nie widział jego twarzy — nie widział, że lord mimowoli uśmiecha się, gdy opowiadający zabawnie wtrącał zwroty Norymberskiej ulicy w swoje określenia.
— A czemu nie nosisz pierścienia? — zapytał w drodze powrotnej. Czy nie podobał ci się?
— Gdzie tam! Byczy pierścień!... Ale nie dowierzałem, że mój. Serce mi biło, gdym go wkładał na palec.
— A teraz wierzysz?