Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kształty, w ciche złudzenie snu. Tajemniczą myślą tchnie jawa, gdy obleczona w pozorny sen.
Dźwignijmy się natężonem pytaniem; poznamy, że kolumnowe zjawisko patrzy.
Świadek to jest i widz jest niepomiernego znaczenia, zgoła najdostojniejszy, przewyższający chwałą nawet ów lud ateński, ludów lud, który siadał na zboczu świętej góry, w rozwartym ku błękitowi nieba i ku nieskończonej pamięci — teatrze Dyonizosa.
Tragedya rozegrywać się będzie, godna takiego widza.
Chór z wiekowych strof, antystrofy jak wieków echo, maski rzeźbione przez ciąg człowieczego bólu. Rozegra się tragedya: prosty i zwięzły najgłębszych rzeczy tok.
Areopagos orkiestrą i sceną.
Wzdycha wiatr w rumowisku srogich, ciemnych kamieni; w nierówne linje łamana jest powierzchnia wzgórza, a tu i ówdzie, powyżej i niżej, kute w skale podstawy: dla ołtarzów, które zniszczały, dla bogów, których oddawna niema.
Zagasło przemijające światło jednego dnia. Rozegrywanej tragedyi gwoli zapali się słońce nieprzemierzonych, tajemnych spraw...
Widzicie słodycz blasku? Sączony jest przez mgłę; spłynął uspokojeniem na krwawe oczy duszy.