Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakże kołacze serce od dźwięku nazw tak ogromnych... Imiona! imiona!...
I dlaczego przecie — to wszystko? Skąd w nowoczesnej, dalekiej duszy taka skala wzruszenia? Błogosławiona wyspa? Cha, cha! Na niezgruntowanych odmętach niedoli. Na barkach krwawego niewolnictwa świątynia marmurowa... Wzniosła się przed wiekami dziecinna radość ludzkości na pominięciu albo niewiedzy tylu rzeczy.
Prawda! Ale także, jeżeli ma być obniżeniem i urąganiem, nieprawda! Cudowna w egoizmie swoim jest pierwsza, żywiołowa i niepowrotna młodość. Wiosenne oczy, jeśli nie rozdzierają mroków dalekich, to nie wiedząc, że istnieją podobne rzeczy, rozkoszują się kołem promieni — i nie kłamią. Bardzo młode dusze są same sobie pełnością, upojeniem i szczęściem. I nie kłamią.
Żywiołowy, wiosenny pęd życia. A jeno, że powrócić do tego — już nie można.
Więc spracowanym i rozdrażnionym tak bardzo duszom zestarzałego świata służy kojące prawo — kochania Jedynej Wyspy na wielkiej toni czasu.
Po zboczach coraz bardziej jałowych rosną już tylko agawy. Spieczona i biała w słońcu leży jego nieśmiertelna kochanka — Attyka.
W pobliżu miasta przybywa trochę zie-