Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Boją się... To lęk, który strachem się nie zdawa
i jest z pozoru buntem, wrzeniem, sił rozpaczą...
Lecz w przepaściach tajemnych krzyczy dusza krwawa,
wieczna dusza, dla której czasy nic nie znaczą;
którą obchodzi jedna, niewymowna sprawa,
że się uczuła w łonie wieków znów tułaczą,
postradawszy jakoweś dobro niezmierzone. —
Płynie łódź, nie wiedząca w jaką płynąć stronę...

Błysło światełko... Słońce wschodzi? Nie! zbyt nizko
nad kamienistym brzegiem... Tam, tam, — czy widzicie?
Przedziwnie słodko jawi się blask i kolisko
cichych promieni rośnie jak w przeczystym świcie...
Wpośród zamętu nagle przystań zda się blizką;
drgnęło aż w głębi trzewiów potrząśnione życie.
Porwali się na łodzi; wyciągają ręce,
wiedzą, kto jest..! Poznali. Oto koniec męce.

Chrystus stoi na brzegu. Nie symbol, nie mara;
żywy, obecny Chrystus, człowieczy i bratni.