Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystka przyroda sercem westchnęła człowieczem.
Przyjdzie czas... Duszę w czucie świtu przyobleczem...

Godziny przesunęły się jak trwożne kroki,
pełne czci, i nadziei, i bólu. Noc zbladła.
Przedranny wiatr potrącił morza nurt głęboki,
złamała się w oddechu szara toń zwierciadła;
wyczekiwanie jękiem dźwiękło z fal roztoki.
Już blizki świt: nabrały barwy gór widziadła,
sinieje woda, gwiazdy po kolei mdleją.
Ciszej serce! Brzmią tętna — szalone nadzieją...

Gdzieś przy brzegu plusnęła lekko łódź... Słuchamy.
Rozstępuje się, szepcąc, wód traconych niwa;
łańcuchy skał są dziwne dla obrazu ramy;
powolnym ruchem wioseł smukła łódź wypływa.
Przebiegł rytm, w zlewie kropel szmer perlistej gamy...
Zamarła pierś w jedynem natężeniu żywa...
Z czółna spuszczono niewód, rozpoczęcie pracy;
poznajesz, duszo moja, co zacz są rybacy?