Strona:Jadwiga Marcinowska - Vox clamantis.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ I.

Imię.

Noc jeszcze była — przed zarannem kurów zapianiem. Aliści już wielki, złoty księżyc pełni jesiennej pobladł, jak gdyby zachodząc lekką mgłą, zaś nad Górą Oliwną od strony, gdzie słońce wstaje, srebrna przestrzenność poczynała nasiąkać tem nieuchwytnem i przesubtelnem a przecie żywem drganiem, które zwiastuje, że idzie dzień...
Podniósł się chłodny wietrzyk, jak oddech oczekującej ziemi.
Na zboczu góry drzewa oliwne zaszeleściały tajemniczo. Rosły-ć tam one w gęstem skupieniu, nawet mało światła księżycowego tej cudnej nocy wpuszczając pomiędzy siebie. Po większej części sędziwe już były z rozłożystemi konary. Spodem pomiędzy pniami chowały ciemność prawie zupełną, natomiast drobne listeczki górnych gałęzi kąpały się w srebrnej poświacie.