Strona:Jadwiga Bohuszewiczowa - Szlachetność serca.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cicho, śpij, nikogo niema, odrzekł pan profesor,
— Ależ wstań! jest naprawdę! Czuję, że materac podnosi. Mówię ci, wstań! Zapal świecę! Ratunku! Mordercy!
Pan Pitkins mruknął coś niezbyt pochlebnego, ale że w tej chwili rozbójnik poruszył plecami i jego materac, porwał się na nogi naprawdę wystraszony.
I ona również chciała zeskoczyć z łóżka, ale tchu jej zabrakło, więc upadła na wznak i tylko krzyczała, że ją mordują, zabijają, że rozbójnik trzyma ją za gardło.
Wtedy pan Pitkins wybiegł do sieni i zawołał na pomoc Johna Bensa i kilku starszych chłopców. Ci zapalili światło i zaczęli szukać pod łóżkami, ale nikogo nie znaleźli, bo w ciemności wymknąłem się na górę i zanim wrócili spałem już, jak zabity. Teraz wszystko cicho, tylko pani Pitkins ze strachu przed złodziejami oddała swoją broszkę i spinki męża na przechowanie.
Ach, wyobraź sobie, dzienniczku drogi, co się ze mnie zrobiło, — jestem kleptomanem! To znaczy, że jestem takim chłopcem, który nie