Strona:Jack London - Wyga.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie. To ważna rzecz. Wyjdźcie ze mną.
Kiedy stanęli przed domem, Kurzawa zdjął wełnianą rękawicę, zapalił zapałkę i rzucił okiem na termometr, wiszący u drzwi. I naraz pośpiesznie włożył rękawicę, jak gdyby mróz rękę mu sparzył. Na niebie płonęła zorza północna, podczas gdy cały Dawson aż jęczał od żałosnego wycia tysięcy wilczarów.
— Ile? — spytał Breck.
— Sześćdziesiąt poniżej zera.[1]
Kit plunął na próbę i ślina z trzaskiem zmarzła w powietrzu na lód.
— A termometr z pewnością jeszcze pracuje — dodał — spada wciąż. Godzinę temu pokazywał pięćdziesiąt dwa stopnie. Nie powiecie chyba, że przyszliście zawiadomić mnie o jakim biegu.
— Właśnie o to idzie — szepnął Breck, oglądając się nieufnie, jakby w obawie, aby go kto nie podsłuchał. — Znacie Squaw Creek — rzeczkę, uchodzącą po drugiej stronie do Yukonu, trzydzieści mil stąd.
— Niema tam co robić — rzekł Kurzawa. — Teren przetrząśnięty dokładnie przed laty.

— Tak samo jak i inne bogate jary. Słuchajcie. To wielka gra. Skała leży w głębokości około dwudziestu stóp wszystkiego. Mówią, że tam niema działu, któryby nie był wart pół miljona. Nikt o tem nie wie. Przypuściło mnie do sekretu kilku moich najserdeczniejszych przyjaciół. Mieliśmy już iść, ale tuż przed wymarszem powiedziałem żonie, że chcę i wam dać znać. A teraz do widzenia. Moje

  1. „Sześćdziesiąt stopni poniżej zera” — według termometru Fahrenheita.