Strona:Jack London - Wyga.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czystego wybrzeża, a podczas gdy ich chlebodawcy leżeli wyczerpani w łodzi, Kit i Krótki rozpięli namiot, rozpalili ogień i zabrali się do gotowania obiadu.
— Co to jest właściwie „śmierdzący, ofermisty flejtuch”, Krótki? — spytał Kit.
— A djabli wiedzą! — wzruszył ramionami. — Ale ja myślę, że to właśnie to —
Wichura, która nad wieczorem zaczęła zcichać, z zapadnięciem nocy zcichła zupełnie i zrobiło się jasno i zimno. Garnuszek kawy, odstawiony z węgli, aby trochę ochłódł i zapomniany, w parę minut później pokrył się skorupą lodową, grubą na pół cala. O ósmej wieczorem, kiedy Sprague i Stine, zawinięci w derki, spali snem wyczerpania, Kit, który poszedł był obejrzeć łódź, wrócił zaniepokojony.
— Jezioro zamarza! — oświadczył Krótkiemu — całe pokryło się już cienkim lodem.
— Cóż myślisz zrobić?
— Mamy jedno tylko wyjście: jezioro dopiero zamarza. Żywszy nurt rzeki jeszcze kilka dni obroni się zamarznięciu. Łódź, która dziś nie opuści jeziora Le Barge, zostanie tu do wiosny.
— Chcesz ruszać zaraz w nocy? Teraz, zaraz?
Kit kiwnął głową.
— Wstawać, śpiochy! — krzyknął, zamiast odpowiedzi, Krótki, rycząc tak głośno, że aż echo zahuczało w górach.
I natychmiast zaczął zwijać namiot.
Obaj młodzi ludzie wstali, jęcząc z bólu, jaki