Strona:Jack London - Wyga.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie. Łódź wyleciała na pierwszy grzebień wodnego słupa i ogłuszył ich ryk rozbestwionych fal, odrzucony przez skaliste ściany i powiększony przez wielokrotne echo. Mało tchu nie stracili w tumanie unoszącej się w powietrzu piany. Były chwile, w których Kit nie widział już swego towarzysza. W przeciągu dwóch minut przelecieli dwie trzecie mili tego piekła, wynurzyli się z niego cali i zatrzymali na płytkiej wodzie u brzegu.
Krótki wyładował wreszcie z ust swój ładunek soku tytoniowego — zapomniał go podczas przeprawy wypluć — i zaczął mówić. — To była już pieczeń z niedźwiedziego mięsa! — wybuchnął. — To było prawdziwe mięso niedźwiedzie! Tego nam właśnie było trzeba, nieprawda, Kurzawa? Muszę ci wyznać w zaufaniu, że zanim odbiliśmy od brzegu, byłem jednym z najnędzniejszych robaków po tej stronie Gór Skalistych. Ale teraz jestem już pożeraczem niedźwiedzi. Chodźcie, powieziemy drugą łódkę.
W połowie drogi spotkali swych chlebodawców, którzy przyglądali się ich przeprawie z wysokiego brzegu.
— Idą już nasi pożeracze ryb — rzekł Krótki. — Trzymaj się pod wiatr.

IV

Przewiózłszy przez Pułapkę Kanyonu łódź nieznajomego, który przedstawił się im jako Breck, Kit i Krótki zaznajomili się z jego żoną, szczupłą