Strona:Jack London - Wyga.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ne śniadanie. Gdy skończył, zapakował koc. John Bellew skierował się w stronę Chilcoot; Kit wyciągnął do niego rękę.
— Do widzenia, bracie mej matki — rzekł.
John Bellew spojrzał na niego i aż zaklął ze zdumienia.
— Niech wuj nie zapomina, nazywam się Kurzawa — napominał go Kit.
— Cóż ty będziesz robił?
Kit skinął ręką w stronę północy poprzez chłostane wichrem jezioro.
— Pocóż wracać, skoro się zaszło tak daleko? — zapytał. — A oprócz tego mam już przedsmak mięsa i — smakuje mi. Pójdę dalej.
— Jesteś bez grosza — zaprotestował John Bellew. — Nie masz wyekwipowania.
— Ale mam cel w życiu. Pamiętajcie o swym siostrzeńcu Krzysztofie Kurzawie Bellew. Znalazł cel w życiu. Jest służącym dostojnego pana. Ma cel w życiu, sto pięćdziesiąt dolarów miesięcznie i koryto. Pójdzie ku Dawson z parą dudków i służącym drugiego dostojnego pana — jako kucharz obozowy, wioślarz i człowiek do wszystkiego. A O’Harę z jego „Falą” niech djabli wezmą. Do widzenia.
John Bellew, osłupiały ze zdumienia, ledwie mógł wyjąkać:
— Nie rozumiem.
— Mówią, że szare niedźwiedzie są w Yukonie tłuste — tłumaczył mu Kit. — A więc, ponieważ ja mam już tylko jeden komplet bielizny, idę poszukać niedźwiedziego mięsa — oto wszystko.