Strona:Jack London - Wyga.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziesięć funtów zbytecznego obciążenia! — zaśmiał się, odpinając pas.
Ale ani mu się śniło nawet wieszać go na drzewie. Rzucił go poprostu w krzaki. A kiedy koło niego przeciągał szereg tragarzy, idących tam i zpowrotem, zauważył, że wielu nowicjuszów pozbawiło się swych śmiercionośnych żelaz.
Marsze stawały się coraz krótsze. Chwilami nie mógł już zrobić stu stóp i złowróżbne bicie serca oraz gwałtowny szum w uszach, połączony z drżeniem kolan, zmuszały go do odpoczynku. A odpoczynki stawały się coraz dłuższe.
Ale umysł jego pracował. Miał przed sobą dwadzieścia osiem mil, to znaczy dwadzieścia osiem dni takiej pracy, zaś według tego co słyszał, była to podobno najłatwiejsza część drogi.
— Zobaczycie, co to będzie, kiedy dojdziemy do Chilcoot! — mówili podczas krótkich pogawędek jego towarzysze. — Tam trzeba leźć na czworakach!
— Co mnie obchodzi Chilcoot! — odpowiadał. — Nie dla mnie! Zanim tam dojdziemy, dawno już będę gryzł ziemię!
Pośliznięcie się i gwałtowny, rozpaczliwy wysiłek w celu odzyskania równowagi przeraziły go. Czuł, że się w nim wszystko przewróciło.
— Jeśli upadnę z tym workiem na plecach, wyciągnę kopyta! — rzekł do sąsiada.
— To jeszcze nic! — brzmiała odpowiedź. — Zaczekajcie, jak przyjdziemy do Canyonu! Tam trzeba będzie przechodzić przez rwący strumień po pniu sosnowym długim na sześćdziesiąt stóp, bez