Strona:Jack London - Wyga.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

John Bellew wzruszył ramionami.
— Weźmiesz ogon pod siebie, zanim stąd ruszymy!
— Niech się wuj o to nie boi! — jęknął Kit. — Tam jest O’Hara, lew ryczący. Nie wrócę, póki nie będę musiał wrócić.

III.

Pierwsza „tura” udała się Kitowi. Aż do rozdroża Finnegana. Do przeniesienia ważącego dwa tysiące pięćset funtów bagażu aż do rozdroża Finnegana udało się im nająć tragarzy indyjskich. Ale dalej trzeba już było wszystko nieść na własnym grzbiecie. Planowano robić milę dziennie. Było to rzeczą łatwą — na papierze. Odkąd John Bellew siedział w obozie, zajmując się głównie kuchnią, mógł pomóc tylko, od czasu do czasu, przy sposobności, skutkiem czego każdy z trzech młodych ludzi musiał codzień przenieść o milę przypadające na niego osiemset funtów. Gdyby bagaż podzielono na pięćdziesięciofuntowe paczki, znaczyłoby to codzienną szesnastomilową przechadzkę z ciężarem, a oprócz tego bez ciężaru piętnaście mil — „bo ostatni raz nie będzie już trzeba wracać” — zrobił Kit radosne odkrycie. Gdyby bagaż podzielono na paczki osiemdziesięciofuntowe, trzebaby robić już tylko dziewiętnaście mil dziennie, zaś piętnaście mil, jeśliby ciężar każdej paczki wynosił sto funtów.
— Nie lubię chodzić — rzekł Kit. — Niech już będzie po sto funtów.