Strona:Jack London - Wyga.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Baczność! — krzyknęła — Za chwilę zeskoczę. Bierz bicz!
W chwili kiedy wtykała mu w rękę bicz, usłyszeli ostrzegający ryk Wielkiego Olafa ale było już za późno. Jego prowadzący pies wściekły o to, że go wyprzedzają, skoczył do ataku. Jego kły wczepiły się w bok prowadzącego psa Joy. Współzawodniczące ze sobą psy skoczyły sobie ku gardłom. Przewrócone sanie zwaliły się na psy. Kurzawa, zerwawszy się, chciał podnieść Joy, ale ona odepchnęła go od siebie, wołając:
— Idź!
A wielki Olaf tymczasem zrobił już pieszo pięćdziesiąt stóp, wciąż jeszcze nie wycofując się z wyścigu. Kurzawa usłuchał i kiedy stanęli u stóp brzegu Dawsonu, nadeptywał już swemu rywalowi na pięty. Wielki Olaf jednakże, wydostawszy się na brzeg, skoczył naprzód, wyprzedzając Kurzawę o dwanaście stóp.
Niedaleko głównej ulicy Dawsonu znajdowało się biuro komisarza złota. Na ulicy zgromadzone były tłumy, jak gdyby miała się tu odbyć jakaś parada. Tym razem niełatwo było Kurzawie dogonić swego olbrzymiego współzawodnika, a kiedy wreszcie tego dokazał, nie był w stanie go przegonić. I tak biegli ramię w ramię ciasnym kurytarzem między ścianami ubranych w kożuchy, wrzeszczących ludzi. To jeden, to drugi, posuwali się, konwulsyjnemi susami wysuwając się naprzód na cal, aby w chwilę później pozostać znów wtyle.