Strona:Jack London - Wyga.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wykuta w żelazie, tak wielką była jej surowość. A czasami Kurzawa pragnął krzyczeć na cały głos i zanucić hymn dzikiej radości, kiedy przypominał sobie redakcję „Fali” i pozostawiony na biurku nieskończony feljeton, jako też i inne bzdurstwa tych gnuśnych dni.
Szary świt nastał, kiedy wymienił swe zmęczone psy i wsiadł na sanie ciągnione przez osiem wypoczętych malemutów. Lżejsze od zwierząt z nad zatoki Hudsona psy te zdolne były do większej szybkości i biegły z niestrudzoną chyżością prawdziwych wilków. Sitka Charley, krzycząc, poinformował go w jakim porządku jadą przed nim sanie. Na czele znajdował się Wielki Olaf, drugim był Arizona Bill, trzeci von Schroeder. Byli to najlepsi poganiacze psów w całym kraju. Faktycznie, zanim jeszcze Kurzawa wyjechał z Dawsonu, opinja publiczna, znajdująca swój wyraz w zakładach, umieściła ich w tym porządku. Podczas gdy oni ścigali się, ubiegając się o miljon, inni postawili na nich co najmniej pół miljona, zakładając się, kto pierwszy przybędzie do celu. Nikt jednak nie stawiał na Kurzawę, który, mimo swych kilku powszechnie znanych czynów, uchodził wciąż za chechaquo, mogącego się jeszcze wielu rzeczy nauczyć.
Kiedy się już na dobre zrobiło jasno, Kurzawa ujrzał przed sobą sanki, a po pół godzinie jego prowadzący pies dreptał już za niemi. Dopiero kiedy ten człowiek odwrócił się, aby się z nim przywitać, Kurzawa rozpoznał w nim Arizona Billa. Von Schroeder widocznie przegonił go. Twardo ubity