Strona:Jack London - Wyga.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pem pocztowym w osadzie Sześćdziesiątej Mili Kurzawa przegonił jeszcze dwoje sanek. Właśnie wszyscy zmienili zaprzęgi i przez pięć minut gnali jak opętani, klęcząc i popędzając biczem i głosem oszalałe psy. Ale Kurzawa, który przestudjował tę część szlaku, spostrzegł rosnący na brzegu wielki świerk, majaczący niewyraźnie w blasku licznych ognisk. Poniżej tego świerku były nietylko ciemności ale wogóle nagle kończyła się gładka przestrzeń. Wiedział, że szlak zwęża się tu do szerokości sań. Wychyliwszy się, chwycił przywiązaną do sanek linę i przerzucił ciężar swych sani naręcznemu psu. Złapał zwierzę za tylne nogi i szarpnął. Pies z wściekłem warczeniem kłapnął ku niemu kłami, ale reszta psów pociągnęła go za sobą. Ciało jego było dostatecznym hamulcem i oba zaprzęgi, które wciąż jeszcze pędziły naprzód, pomknęły ku ciasnemu przejściu.
Kurzawa, usłyszawszy trzask i zgiełk zderzenia wyzwolił swego naręcznego, poskoczył ku hamowidłu i skierował swój zaprząg na prawo w miękki śnieg, w który zwierzęta zapadły po szyję. Była to wyczerpująca praca, ale dzięki temu wyminął splątane dwa zaprzęgi i wydostał się na ubity szlak przed niemi.

VI

Na odcinku od Sześćdziesiątej Mili Kurzawa miał swój najlichszy zaprząg i mimo, że droga była dobra, przeznaczył go tylko na krótką przestrzeń piętnastu mil. Dwa następne zaprzęgi miały go za-