Strona:Jack London - Wyga.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niego sanki, na których dostrzegł człowieka klęczącego i wrzeszczącego jak szalony. Zaledwo go wyminął, kiedy nagle sanie zatrzymały się ze zgiełkiem walki. Podniecone psy niedaleko czekającego zaprzęgu, wściekłe na mijające je zwierzęta, wyrwały się i rzuciły na nie.
Kurzawa wyminął psy i poszedł dalej. Widział już zieloną latarnię von Schroedera i tuż przy niej czerwone światło w miejscu, gdzie miał się znajdować jego zaprząg. Dwóch ludzi pilnowało psów Schroedera, odgrodziwszy je krótkiemi pałkami od szlaku.
— Kurzawa! chodźże już raz, Kurzawa, chodźże już raz — usłyszał niecierpliwe wołanie Krótkiego.
— Już idę — huknął Kurzawa, dysząc ciężko.
W czerwonym blasku latarni zauważył, że śnieg w tem miejscu był zryty i zdeptany, a z szybkiego oddechu swego wspólnika wywnioskował, że tu stoczono bitwę. Potoczył się ku saniom, a jak tylko padł na nie, Krótki strzelił z bicza, krzyknąwszy z całych sił:
— Marsz! djabły, marsz! —
Psy szarpnęły szleje i sanie nagle skoczyły naprzód. Były to duże zwierzęta — składający się z psów zatoki Hudsona zaprząg, za który Hanson wziął nagrodę — Kurzawa zaś wybrał je na pierwszą część drogi, obejmującą dziesięć ciężkich mil z Mono przez płaszczyznę u ujścia rzeki i dziesięć pierwszych mil Yukonu.
— Ilu jest przede mną? — zapytał
— Stul pysk i oszczędzaj oddech — odpowiedział Krótki. — Hej, ścierwa, naprzód, naprzód!