Strona:Jack London - Wyga.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mionach — rzekła z współczuciem — Ale pan nie mówi, co pan myśli o moim rynsztunku?
— Nie mogę — odpowiedział. — Mowę mi odjęło. Za długo już żyję na szlaku. Wie pani, te rzeczy poprostu wstrząsają mną. Zupełnie zapomniałem, że kobiety mają ramiona i plecy. Jak się jutro rano obudzę, powiem sobie za przykładem mego przyjaciela Krótkiego, że wszystko to było snem. A swoją drogą, kiedy panią widziałem ostatni raz w Squaw Creek —
— Nie byłam niczem innem jak tylko „squaw”.
— Nie to chciałem powiedzieć. Przypominam sobie, że w Squaw Creek odkryłem, że pani ma także i nogi.
— A ja nigdy nie zapomnę, że pan mi je uratował — odpowiedziała — tyle razy pragnęłam panu podziękować — (on wzruszył lekceważąco ramionami). I oto właśnie dzięki temu znajduje się pan tu dzisiaj.
— To pani kazała pułkownikowi mnie tu zaprosić?
— Nie, pani Bowie. Ja prosiłam ją tylko, żeby pana przy mnie posadzono. A teraz kolej na mnie. Wszyscy zajęci są rozmową. Proszę słuchać i nieprzerywać. Pan zna Mono Creek?
— Znam.
— Odkryto w niem bogactwa, straszne bogactwa, oceniają każdy dział na przeszło miljon dolarów. Działy wytyczono niedawno.
— Pamiętam ten bieg.
— Otóż całe łożysko rzeki i dopływów aż po ho-