konserw. Jutro będę morskim piratem, wolnym korsarzem, tak wolnym, jak to jest możliwem w dzisiejszych czasach tylko na wodach zatoki San-Francisko. Spider zgodził się być jedynym marynarzem mojej załogi, a zarazem kucharzem, podczas gdy ja będę przy sterze. Mogliśmy się zaopatrzyć w narzędzia i wodę rankiem, podnosząc wielki, najgłówniejszy żagiel (który był największem płótnem, pod jakiem nigdy jeszcze nie płynąłem) i pruć wody od ujścia rzeki z pierwszym wiatrem, lub też z ostatnią falą odpływu. Wówczas mogliśmy zwolnić żagiel a z pierwszą falą płynąć wdół zatoki, aż do wysp Asparagus, gdzie mogliśmy zaczepić kotwicę o milę od brzegu. A więc nakoniec moje marzenia mogą być spełnione, będę mógł spać na wodzie. Nazajutrz będę mógł obudzić się na wodzie; i dalej, dalej będę mógł przebywać stale na wodzie.
Królowa prosiła mię, abym ją odwiózł na brzeg mym promem, a French Frank zamierzał sam odwieźć swoich gości o zachodzie słońca. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego raptownie zmienił projekt, zwracając się do Whisky Bob’a aby spuścił jego prom na wodę, a sam pozostał na szlupce. Ani też nie zrozumiałem drwiącej uwagi Spidera, którą rzucił mi na stronie: „Patrzcie, ostro się zabierasz.” Jakże się to mogło pomieścić w mej chłopięcej głowie, że ten szpakowaty pięćdziesięcioletni mężczyzna mógł być zazdrosny o mnie?
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/62
Wygląd
Ta strona została przepisana.