Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o wszystkie moje dotychczasowe ideały skończyła się. Pozostała jeszcze walka o jedną jedyną sprawą, o Lud.
Gdy odnajdywałem tę ostatnią nić, mogącą mnie jeszcze przywiązać do życia, gdy pogrążony w najgłębszej rozpaczy o krok tylko byłem od krainy cieniów, uszy moje głuche były na wołanie John’a Barleycorn. Do świadomości mojej nie dotarł nawet najlżejszy szept, któryby podawał mi John’a Barleycorn jako środek podniecający, mogący mnie jeszcze utrzymać przy życiu. Jedna myśl górowała nad wszystkiem: rewolwer! trzask wystrzału, wiodącego w ciemność wieczystą.
W domu moim nie brak było wódki — dla gości. Ja sam nie tknąłem jej nawet. Zacząłem bać się mego rewolweru, dopóki nie sformowała się w mej duszy olśniewająca, zbawcza idea ludu. Tak byłem opanowany myślą o samobójstwie, że z obawy popełnienia go we śnie, oddałem rewolwer, by go schowano tak, żeby nie znalazła go moja ręka w nocy, wiedziona rozkazem podświadomości.
LUD mnie ocalił i przykuł kajdanami do tego padołu. Pozostała mi siła do jednej tylko walki, i oto idea, dla której tę walkę warto było stoczyć. Zerwawszy wszelkie hamulce, rzuciłem się z dzikim zapałem w wir boju o socjalizm, kpiąc z ostrzeżeń, wydawców, będących dla mnie źródłem moich stu pasztetów dziennie, niewrażliwy w brutalnych wybuchach na to, czy i jak strasznie raniłem czyje uczucia. Jak mi podówczas zarzucali „umiarkowani” radykali, moje szalone postępki były tak nierozważ-