Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cę w palarni lub w fabryce konserw. Coprawda utrzymanie niewiele kosztowało mego pracodawcę, gdyż jedliśmy w kuchni, zawsze jednak przedstawiało to dla mnie równowartość dwudziestu dolarów miesięcznie. Tych dwadzieścia dolarów zawdzięczałem zatem dojrzalszemu wiekowi, większej wydajności pracy, i całej mej wiedzy książkowej. Sądząc z szybkości postępu, który czyniłem, mogłem mieć nadzieję, że jeszcze przed śmiercią zostanę stróżem nocnym z gażą sześdziesięciu dolarów miesięcznie, a może i policjantem, otrzymującym sto dolarów, prócz tego co ukradnie.
Ja i towarzysz mój pogrążyliśmy się tak dalece w pracy przez cały tydzień, że w sobotę wieczorem byliśmy zupełnie rozbici. Stan mój podobny był do stanu tego bydlęcia roboczego, którem byłem niegdyś. Harowałem dziennie przez większą ilość godzin niż koń, a nie myślałem wcale więcej od konia. O książce ani pomyśleć. Przywiozłem ich z sobą pełną walizę, byłem jednak niezdolny do czytania. Gdy tylko otwierałem którą, natychmiast zasypiałem; a gdy z wysiłkiem przebiegłem oczyma stron kilka, nie pamiętałem zgoła ich treści. Porzuciłem zatem myśl o poważniejszych studjach, jak prawo, ekonomja polityczna, biologja, i próbowałem lektury lżejszej, n.p. historji. Zasypiałem przy tem. Próbowałem beletrystyki lecz i nad tem zasypiałem. Gdy wreszcie zasypiałem i nad króciutkiemi nowelkami, porzuciłem wszystko. Nie udało mi się przeczytać ani jednej książki przez cały ten czas mojej pracy w pralni.
Gdy w końcu nadszedł wieczór sobotni, praca