Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Wystąpił problem z korektą tej strony.

zydenta”. Tak, poznałam jak wytwornymi byli politycy i polityka.
Otóż, owego wieczoru siedzieliśmy z Nelsonem, złamani, spragnieni, ale pełni wiary pijaków w jakiś nieoczekiwany poczęstunek. Nelson i ja siedzieliśmy w Overland House wyglądając kogoś, a w szczególności polityków. Nagle wchodzi Joe Goose, ten z pragnieniem nie do ugaszenia, ze złośliwemi oczami, spłaszczonym nosem i kwiecistą kamizelką.
„Chodźcie chłopcy, — wolne trunki, — czego dusza zapragnie. Nie chcę, żeby was brakło przytem”.
„Gdzie?” — zapytaliśmy.
„Chodźcie tylko. Powiem wam po drodze. Nie mamy chwili do stracenia”. Gdy pospieszyliśmy w dół, do miasta, Joe Goose wyjaśniał nam: „To straż pożarna w Hancock. Macie tylko ubrać się w czerwone koszule i hełmy i nieść pochodnie. Jedziemy na pochód do Haywards specjalnym pociągiem”.
(Zdaje mi się, że to było Haywards. A może San Leandro, czy też Niles. I żebyście mnie zabili nie mogę sobie przypomnieć czy straż pożarna z Hancock była organizacją republikańską, czy demokratyczną. Zresztą, jest to obojętne, dość, że politykom aranżującym ten pochód zbrakło ludzi do niesienia pochodni i ktokolwiek chciał wziąć udział w pochodzie, miał nielada sposobność urżnięcia się.)
„Miasto będzie stało otworem”, ciągnął dalej Joe Goose. „Trunki? Poleją się strumieniami. Politycy wykupili wszystkie zapasy w szynkach. Wszyst-