Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pocałuj mnie — rzekła. — Chcę cię wspominać.
Pocałowaliśmy się więc, stojąc wśród śniegu, w tej dzikiej dolinie Skalistych Gór. Udałem się potem wślad za memi psami, ale widziałem ją jak stała długo jeszcze. Całe sześć tygodni przedzierałem się przez przełęcz, aż wreszcie dobrnąłem do pierwszych stacyj Wielkiego Niewolniczego Jeziora.
Daleki hałas ulicy nagle wdarł się w nasze uszy jak przykry zamęt. Kelner, sunący bezszelestnie po gładkiej posadzce, wniósł świeże syfony wody sodowej. I nagłe znów odezwał się głos Trefethana. Zabrzmiał jak dzwon cmentarny.
— Powinienbym był raczej zostać. Spójrzcie jak wyglądam.
Ujrzeliśmy siwe wąsy i błyszczącą łysinę, worki pod oczami i zapadłe policzki, ciężki podbródek, ogólne zmęczenie i otyłość, cały upadek i ruinę człowieka, który niegdyś był silny, ale żył zbyt lekko i zbyt dobrze.
— Ależ, słuchaj stary — ozwał się prawie szeptem Bardwell. — Przecież na to nie jest jeszcze za późno.
— Przebóg! Chciałbym mieć nieco odwagi — zabrzmiał w odpowiedzi głos Trefethana. — Mógłbym przecież wrócić do niej. Lucy i teraz jeszcze żyje w tamtym kraju. Może odzyskałbym dawne siły i żyłbym z nią razem jeszcze wiele lat. Pozostawanie tutaj równa się samobójstwu. Ale jestem już zbyt stary. Czterdzieści siedem lat. Spójrzcie na