Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szenia powierzchni skrzydeł aparatu. I znów przekonał się, ku swej radości, że wyprzedza gołębia. Z dalszem manewrowaniem nie kwapił się. Wiedział już, że jest panem wyścigu. Od chwili kiedy nabrał tego przekonania, poczęła mu się na wargi cisnąć pewna znana piosenka. Nucił ją już potem bez przerwy, a zupełnie zresztą nieświadomie przez cały czas przelotu. Piosenka rozpoczynała się zwrotką:

„Jakoś idzie, jakoś idzie,
Wszak mówiłem ci, że jakoś idzie.

Ale przelot nie był tak zupełnie pozbawiony przeszkód. Powietrze w najlepszym razie jest niepewnem środowiskiem. W pewnej chwili aparat został porwany przez potężny prąd powietrzny. Lotnik poznał niezwłocznie mocarny podmuch wiatru, wiejącego od rozwartej paszczy Golden Gate. Prąd wciągnął przedewszystkiem prawe skrzydło jednopłatowca. W następnej zaś chwili cały aparat stał się igraszką groźnego podmuchu, który podrzucał go to tu to tam, grożąc przewróceniem. Ale lotnik zwolnił hamulec i szybko, ale przezornie wykręcił kąty skrzydeł, zniżył przedni ster kierunku, poczem przerzucił ster wysokości, aby zwrócić aparat przeciwko wiatrowi. Zdołał wreszcie wyrównać go. Lotnik jednak wiedział, że znajduje się teraz całkowicie na fali niewidzialnego prądu, uporządkował przeto kąty skrzydeł, zmniejszył znów ich powierzchnię o dalsze kilka jardów i wreszcie puścił się znowu w pogoń za gołębiem, który, korzystając tymczasem z chwi-