Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapłacimy!
— Pójdę, powiem gospodarzowi... Cicho! przeklęte psy... że was też raz licho nie weźmie!
Słyszeliśmy, jak robotnik wszedł do izby... Wkrótce powrócił.
— Nie — powiada — gospodarz nie kazał wpuścić.
— Dlaczego?
— Boi się; myśliwi jesteście, możecie jeszcze młyn podpalić, macie takie różne przyrządy.
— Co za dzieciństwo!
— U nas tu w zaprzeszłym roku młyn się spalił; nocowali właśnie; tacy co solone ryby sprzedają, i widać podpalili.
— Ale jakżeż mój bracie, trudno przecież nocować na dworze.
— Ha... jak sobie chcecie — rzekł i odszedł, stukając butami.
Jermołaj powiedział mu kilka słów nieprzyjemnych.
— Pójdziemy na wieś — odezwał się z westchnieniem, ale do wsi dwie wiorsty drogi.
— Zanocujemy tu — rzekłem — noc ciepła; młynarz za pieniądze da nam słomy.
Zaczęliśmy znów stukać.
— Czego chcecie? — dał się znów słyszeć głos robotnika — powiedziano raz, że nie można, to nie można!
Wytłomaczyliśmy mu o co nam idzie, on poszedł znów do gospodarza i po chwili wrócił z nim razem.
Skrzypnęła furtka.
Ukazał się młynarz; człowiek wysokiego wzrostu, z karkiem byczym, brzuchem zaokrąglonym i wielkim. Zgodził się na nasze żądanie.