Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nim krzyk i po kilku chwilach wybiegł ku nam z gęstwiny młody chłop, blady i przerażony.
— Co takiego? dokąd biegniesz? — zapytał go Ardalion Michajłowicz.
Zatrzymał się.
— Ach, ojcze, Ardalionie Michajłowiczu, źle!
— Cóż?
— Maksyma drzewo przygniotło.
— Jakim sposobem? Maksyma? Dostawcę.
— Dostawcę, ojcze. Myśmy podrąbywali jesion, a on stoi, patrzy... Stał, stał, wreszcie poszedł po wodę... snać mu się pić zachciało. Nagle jesion trzeszczy i prosto na niego... Krzyczymy: uciekaj! Zamiast rzucić się w bok, ten biegnie wprost przed siebie... No — i jesion nakrył go górnemi sękami, samym wierzchem. I dlaczego przewrócił się tak prędko? Bóg wie... Widocznie rdzeń był zgniły.
— I zabiło Maksyma?
— Zabiło... ojcze.
— Na śmierć?
— Nie, żyje on jeszcze, ale cóż: ręce i nogi pogruchotane. Właśnie biegnę po Seliwerstycza... lekarza.
Ardalion Michajłowicz kazał dziesiętnikowi pędzić do wsi, a sam szybkim kłusem podążył do rębaczy. Ja za nim.
Znaleźliśmy biednego Maksyma na ziemi. Z dziesięciu chłopów stało koło niego. Zsiedliśmy z koni.
Prawie nie jęczał, od czasu do czasu otwierał oczy, jakby z zadziwieniem patrzył dokoła, gryzł posiniałe wargi... Podbródek jego drgał, włosy przylgnęły do czoła, pierś poruszała się nierówno... Umierał.