Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakiej doświadczałem, spędziła sen z mych powiek, ale przejeżdżaliśmy przez bardzo piękne miejsce: były to przestronne, szerokie, żyzne łąki, z mnóstwem niewielkich jeziorek, strumyków, sadzawek, zarosłych po brzegach wierzbiną i łoziną: prawdziwie ruskie, przez lud ruski ulubione miejsca, podobne do tych, do których bohaterowie naszych legend dawnych jeździli polować na białe łabędzie i szare kaczki.
Jak żółta wstęga, ciągnęła się nasza droga, konie biegły lekko, a ja nie mogłem zmrużyć oczu, zachwycałem się! Nawet i Filofej doznawał jakiegoś wrażenia.
— Te oto łąki — mówił do mnie — nazywają się Święto-Jerskie, a za niemi, Wielkoksiążęce będą — takich łąk w całej Rosyi nie ma: oto niezadługo będą sianokosy, co tu siana nazbierają! A w jeziorkach ryb mnóstwo: takie leszcze! Jednem słowem, żyć nie umierać.
Nagle wyciągnął rękę.
— O panie! niech-no pan patrzy, nad jeziorem, czy to czapla stoi? Czyż ona i po nocach ryby łowi? Nie, to nie czapla, to sęk, tom się dopiero oszukał, a to księżyc tak zwodzi.
I takeśmy jechali, jechali... Lecz oto już i kończą się piękne łąki: pokazały się gaje, pola uprawne; gdzieniegdzie, stroną, błysnęła wioska dwoma, trzema światełkami. Do głównej drogi pozostawało pięć wiorst wszystkiego.
Zasnąłem... I znów nie obudziłem się sam... Tym razem sen mój przerwał głos Filofeja.
— Panie, panie!