Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bieda; modliliby się za państwo — a mnie niczego nie potrzeba, z wszystkiegom kontenta.
Dałem słowo, że spełnię jej prośbę i chciałem wyjść. Zawołała mnie jeszcze.
— Pamięta pan — rzekła i jakiś dziwny wyraz zajaśniał w jej oczach i przemknął po ustach — pamięta pan, jaki miałam warkocz, do samych kolan, nie decydowałam się długo, takie włosy! lecz jakżeż je było czesać w mojem położeniu? a więc je obcięłam. No, niech pan już idzie, ja więcej mówić nie mogę.
Tegoż dnia, zanim pojechałem na polowanie, rozmawiałem o Lukeryi z miejscowym dziesiętnikiem. Dowiedziałem się od niego, że we wsi nazywają ją „żywemi relikwiami“, że zresztą nikt nie doznaje od niej niepokoju; nikt nie słyszy narzekań, ani skarg; sama niczego nie żąda, przeciwnie, za wszystko dziękuje. Trzeba przyznać, że jest cicha, bardzo cichutka. „Zabita przez Boga“, — zakonkludował dziesiętnik, zapewne za grzechy, lecz my w to nie wchodzimy. Żeby ją zaś potępiać... Nie, my jej nie potępiamy.


W kilka tygodni później dowiedziałem się, że Lukerya umarła, śmierć przyszła jednak po św. Piotrze. Opowiadano, że w dzień swego zgonu słyszała ciągle głos dzwonów, chociaż od Aleksiejówki do cerkwi liczy się pięć wiorst z górą i dzień był powszedni. Lukerya mówiła, że dźwięki szły nie od cerkwi, lecz z góry.
Prawdopodobnie nie śmiała powiedzieć, że... z nieba.