Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to za jeden?
— Mój mąż. Czy pan mówił co panu o mnie? — dodała Arina po krótkiem milczeniu.
Nie wiedziałem, co jej na to odpowiedzieć. Wtem — młynarz zawołał na nią i odeszła.
— Czy mąż jej dobry człowiek? — spytałem Jermołaja.
— Niczego.
— Dzieci mają?
— Było jedno, lecz umarło.
— Cóż, czy ona się tak podobała młynarzowi, czy co? Ile dał on za nią wykupu?
— A, nie wiem. Ona jest piśmienna. W ich interesie młynarskim taka rzecz dobra, widać więc, że się podobała...
— A ty ją dawno znasz?
— Dawno. Ja do jej państwa pierwej chodziłem. Ich osada niedaleko ztąd.
— A Pietruszkę, lokaja, znasz?
— Piotra Wasiliewicza? A jakże, znam.
— Gdzież on się teraz znajduje?
— Oddano go do wojska.
— Ona wydaje się niezdrowa.
— Jakie tam zdrowie! — A jutro, ja myślę, będziemy mieli ciąg dobry. Nie szkodziłoby, żeby pan teraz usnął.
Stado dzikich kaczek przemknęło nad nami i słyszeliśmy, jak zapadło na rzece, niedaleko od nas. Ściemniało zupełnie i zaczęło się robić chłodno. W gaju rozśpiewał się słowik. Zakopaliśmy się w siano i zasnęli.