Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W cztery dni po bitwie pod Riwoli, około godziny 10 z rana jakiś orszak konny zbliżał się do obozu francuskiego, rozłożonego wówczas w miejscowości zwanej Faworytą, koło Mantuy. Pierwszym z nich była młoda jeszcze, bardzo ładna osoba, w ciemnej amazonce, dzielną dłonią kierująca swego wierzchowca. Z pod jej małego kapelusza wymykały się pukle jasnych włosów, okalających twarz o rysach delikatnie rzeźbionych i czarnych oczach, przysłoniętych długą rzęsą; za nią jechał niewielki orszak, widocznie służba.
— Katarzyno? — zwróciła się amazonka do jednej z towarzyszek — czy daleko jeszcze do obozu?
— Za pół godziny najdalej, księżniczko, powinniśmy być na miejscu.
Rzeczywiście na zakręcie drogi ujrzeli czerwone dachy domków, ukryte wśród krzewów. Gdy dojeżdżali już do celu, zastąpił im naraz drogę żołnierz, mówiąc groźnie:
— Nie wolno dalej.
Podróżni zatrzymali się, księżniczka, nie znając surowej karności wojskowej, chciała żołnierza uprosić, aby ją puścił, lecz ten milczał i nie ustępował z drogi. Już traciła nadzieję dopięcia swego zamiaru, gdy nagle ujrzała pędzącego ku sobie młodego oficera w granatowym mundurze z ponsowymi wyłogami.
Młodzieńcem tym był Jerzy; wysyłał go Bonaparte, aby dowiedział się, kim są jeźdźcy, żądający gościny w obozie. Nie mogąc otrzymać do-