Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dokonać cztery zaprzężone do niej konie. Żołnierzy było ośmiu, mógł zabić najwyżej dwóch, a potem co?.. Groziło mu niechybne niebezpieczeństwo utraty życia.
Wtem, jak wicher, wypadł z sąsiedniego lasu Jerzy, zachęcając konia do prędkiego biegu.
— Uciekajcie! — krzyknął — Francuzi idą!
W jednej chwili żołnierze rozpierzchli się przerażeni. Piotr i Jerzy pozostali sami wobec armaty leżącej w rowie i czterech zmęczonych jej ciągnieniem koni. Obaj spojrzeli po sobie i parsknęli śmiechem.
— Brawo, mój generale — rzekł Piotr do Jerzego — ot, na początek zdobyliśmy armatę nieprzyjacielską i to bez wielkiego trudu! Teraz trzeba ją wydobyć z rowu, to pochwalimy się nią w obozie.
Przyprzęgli swoje konie do armaty i pobudzając je głosem, oraz batem, dokazali swego. Odpocząwszy potem chwilę, pojechali szybko z armatą w stronę, skąd dochodziły głosy bitwy. Wydostawszy się wkrótce na dosyć wysoki pagórek, ujrzeli przed sobą ponury obraz walki.
Piotr natychmiast postanowił wziąć udział w bitwie. Przy pomocy Jerzego nastawił armatę i zawróciwszy ją paszczą ku nieprzyjacielowi, stojącemu u stóp wzgórza, wypalił. Stary wiarus przypomniał sobie dawne czasy, niejedno niebezpieczeństwo, z którego wyszedł szczęśliwie, z zadowoleniem więc nabijał armatę, a Jerzy pomagał mu z zapałem?