Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

parę kroków, ciężka dłoń stróża spoczęła na jego ramieniu.
— Nie wolno! — rzekł drab surowo.
W tej samej chwili w krypcie rozległy się okrzyki:
— Niech żyje król! Niech żyje biała hrabina!
Jerzy oparł się o ścianę kurytarza.
„Niech żyje król! Słowa te przypomniały mu straszną chwilę z lat jego dziecinnych. I on niegdyś wołał podobnież; dziś byłby powtórzył szczerze ten sam okrzyk, gdyby nie czerwone mundury... Z Anglikami nie może mieć nic wspólnego.
Naraz poza ścianami zamku rozległ się szum niewyraźny.
— Basza powraca — odezwało się kilka głosów.
— To armaty — odparł jeden z Szuanów.
— Armaty, a więc zdradzeni jesteśmy — rzekła hrabina.
Do krypty wpadło w tej chwili kilku ludzi, bez tchu prawie.
— Czerwoni idą! — krzyknęli.
— Do broni! — zawołała hrabina donośnym głosem, i wszyscy rzucili się ku wyjściu; jedna hrabina została i zbliżyła się do straży przy Jerzym.
— Pilnujcie go — rzekła, a gdyby uciekał, zabić!
Jerzy obrócił się żywo, aby ujrzeć jej twarz, lecz hrabiny już nie było.
Nie tylko wszakże armaty grały — i grzmoty odezwały się na nowo, burza powróciła i szalała. Błyskawice oświecały smutny obraz bratobójczej