Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Śmierci się nie lękam — rzekł. — Chętnie pójdę za ojcem.
— Zobaczymy? — zaśmiało się kilku.
Wtem ponad grożące śmiercią głosy wzbił się jeden poważny.
— Trzeba zaczekać na hrabinę, ona zna ten kraj i ludzi, my możemy się pomylić. — Hej, Legui Und! — zawołał.
Z cienia wysunął się chłop o zwierzęcej twarzy.
— Pilnuj ptaszka... Gdyby chciał uciekać, kulką w łeb. Rozumiesz?
Chłop doskonale go zrozumiał, uśmiechnął się i ukazał szereg białych, zdrowych zębów. Tamci wrócili do stołu i narady, chłop pociągnął Jerzego w ciemny korytarz. Odwaga opuściła teraz chłopca, oparł się o wilgotną ścianę więzienia i zwiesił głowę zgnębiony.
— Więc w taki sposób miały zakończyć się jego przygody? — myślał z rozpaczą. Zginie, jak szpieg nikczemny, nawet nikt nie zapłacze po nim, nikt ciała jego nie uczci pogrzebem. Szpieg on, to okropne być posądzonym o taką podłość. Ale najwięcej ze wszystkiego bolało go rozczarowanie, jakiego doznał: ci biali, których sobie wyobrażał tak pięknie, tak wzniosie, bratali się z Anglikami, wrogami odwiecznymi Francyi; on nienawidził całą duszą Anglików, nauczył go tego Piotr stary. Przyszła mu w tej chwili szalona myśl do głowy: rzuci się niespodzianie na swego stróża, wyrwie mu z za pasa pistolet i utoruje sobie nim drogę,