Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Do sali wkroczył podróżny w popielatym surducie i w stosowanym kapeluszu w ręku, za nim jego towarzysze, z których jeden, młody blondyn, o błękitnych oczach, uderzająco był podobnym do żony Jerzego.
— Wacław! — szepnęła Wanda, nie mogąc oczu oderwać od nieznajomego.
— Wacław! tak, to ja! — powtórzył gość z uśmiechem radości — więc poznałaś mnie, Wandziu?
I podszedł do niej, i oboje wyciągnęli do siebie ramiona i uścisnęli się serdecznie.
— Przywiozłem pani brata, którego wreszcie znalazłem — rzekł Napoleon, zbliżywszy się do nich — za to należy mi się jakaś nagroda.
Wanda wyciągnęła do niego rękę, mówiąc wzruszonym głosem:
— Bardzo, bardzo wdzięczną jestem waszej cesarskiej mości.
Napoleon uścisnął po dawnemu jej dłoń, mówiąc:
— Liczę, iż w nagrodę pozwolisz pani mężowi służyć znowu pod moim sztandarem. Mam zamiar wypowiedzieć wojnę Prusom, świeżych sił potrzeba mi. Hrabia de Kerguerion po odpoczynku kilkulenitm ma ich spory zapas.
— Wypowiedziałeś, najjaśniejszy panie, skryte życzenia mego serca — rzekł Jerzy, zbliżywszy się z ukłonem do cesarza — postanowiłem zostawić żonę i syna pod opieką księdza Melwy i pójść służyć Francy.