Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Machina piekielna eksplodowała, raniąc i zabijając gwardzistów konsula. Gdy w kilka chwil potem nadciągnęły karety, już ulica spokojną była: szyby z okien nie leciały, tylko jęki ludzi zewsząd się rozlegały. Woźnica konsula zatrzymał konie.
Bonaparte i jego towarzysze wyskoczyli z karety. Okropny widok przedstawił się ich oczom: w kałuży krwi leżeli żołnierze i konie. Konsul odzyskał zimną krew; kazał rannych odnieść do szpitali, a zabitych do poblizkiego kościoła. O dwadzieścia kroków od miejsca katastrofy znaleziono człowieka nawpół nieżywego, pokrytego ranami. Tego kazał konsul wziąć pod czujną straż. Był to wykonawca zamachu.
Załatwiwszy się z rannymi, Napoleon poszedł z Jerzym uspokoić kobiety, które płakały w karecie.
— No, no, otrzyjcie łzy, nic nam się nie stało — rzekł, siląc się na uśmiech — pojedziemy do teatru.
— Wróćmy do domu — prosiła Józefina.
— Żeby nieprzyjaciele sądzili, iż się ich uląkłem... Nie, tej satysfakcyi im nie zrobię — odparł Napoleon.
I podążyli na operę.
Właśnie kurtynę podnoszono, kiedy konsul z rodziną wszedł do swej loży. Wieść o zamachu już rozbiegła się po stolicy, i różne pogłoski krążyły dokoła. Niektórzy dowodzili, iż Napoleon jest ciężko rannym; ujrzawszy go nietylko zdrowym,