Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
X.

Był wieczór. Na niebie zaczęły ukazywać się gwiazdy, noc ogarniała Paryż. Pokój księdza Melwy, który zajmował obecnie w małym domku, pogrążony był w zmroku. Starzec stał właśnie przy oknie i wpatrywał się w leżący u stóp jego Paryż. Stał tak długo, zapatrzony w miłe mu zawsze oblicze stolicy Francyi. Wtem na wieży kościoła Notre-Dame zegar wybił godzinę ósmą. Kapłan przerwał zadumę i zapalił świece woskowe, oprawione w starożytny kandelabr, stojący na stole, poczem usiadł w fotelu przy kominku.
— Powinien wkrótce przybyć — rzekł sam do siebie.
Jakoż nie omylił się. Niebawem drzwi się rozwarły, i na progu stanął Napoleon Bonaparte, a za nim ukazał się Jerzy. Na widok generała starzec powstał, Napoleon podał mu dłoń i po serdecznem przywitaniu się, usiadł. Bonaparte przyniósł niepokojące wieści, stolica burzyła się znowu.