ny Klasztor XX. Karmelitów, ukazał mi się na tle zarosłych krzakami gór, wysoko wznosząc dwie swe wysmukłe wieżyczki i białe mury Kościoła, z otaczającemi go zabudowaniami.
Nie mogłem wytrzymać, żeby nie rysować, korzystając radośnie z dosyć smętnego porwania się uprzęży, siadłem przenosić na papier Horodyszcze i choć z téj strony mniéj ono może ładne, bo pozbawione wody, któréj wcale ztąd nie widać, a dojeżdżając zwykłą od Szepetówki drogą, staw się u stop wzgórza rozléwa.
O Horodyszczu i podaniu do tutejszéj Cerkwi przywiązaném, mówiłem we Wspomnieniach Wołynia[1], tu już więc zamilczę.
Minąłem je też spiesznie, ciągnąc się lasem w step ku Hrycowu miasteczku Grocholskich, gdzie mi się zachmurzyło niebo, ogromnemi okryło się obłoki, wiatr zadął — i popaski już czas było — Czemu też to nié ma aby jednéj ludzkiéj karczmy w Hryco-
- ↑ Wspomnienia T. I. 183, 185.